Jako dziecku urodzonemu w ostatnich dniach wojny, nie dane mi było żyć w dostatnich warunkach. Mając kilka lat zachorowałem na chorobę reumatyczną, która objawiła się obrzękiem, bólami w kolanach i bardzo mocnym obciążeniem serca. Rodzicom nie dawano żadnych nadziei, medycyna była bezradna. I nagle zdarzył się cud. Rodzice moi znaleźli rodowitego Tybetańczyka, który poprzez Rosję dotarł do Polski gdzie wiele lat przebywał i leczył. Nazywał się dr Włodzimierz Badmajew. Ojciec jego przybył przed rewolucją do Rosji, przyjął rosyjskie nazwisko i leczył metodami tybetańskimi, ale syna Włodzimierza wysłał na studia medyczne. Na szczęście dla mnie nauczył go również starej medycyny tybetańskiej. Dr Badmajew uratował mi życie. Jak przez mgłę pamiętam jego "mocno opaloną" twarz, skośne oczy, coś szeptał, przykładał ręce. Wizyty trwały długo. Dawał mi zioła, które krzywiąc się piłem. Po paru tygodniach byłem zdrowy Było to pierwsze moje zetknięcie z medycyną ludową, zielarstwem, bioterapią, czy jak kto inaczej może to nazwać. Po paru latach, już jako dorosły człowiek zacząłem sam interesować się ziołami, ich działaniem, sposobami przyrządzania mikstur i nalewek.
Na początku lat 80-tych staję się jako domorosły radiesteta uczniem nieżyjącego już Eligiusza Kozłowskiego. Jeżdżę kilka razy w tygodniu do jego gospodarstwa pod Olsztynem, gdzie wprowadza mnie w świat zielarstwa. Obserwuję jak pomaga chorym, jak przywraca ludziom chęć do życia.
W połowie lat 80-tych wyjeżdżam do Stanów Zjednoczonych zabierając ze sobą walizkę ziół, nalewek i olejków ziołowych. Może będą potrzebne na obczyźnie, emigrant musi się leczyć sam, może pomogę innym. Na szczęście ja nie potrzebowałem przez wiele lat pomocy, pomagałem innym. Stawałem się bardzo popularny, ludzie przekazywali sobie wiadomość, że zajmuję się uzdrawianiem, ilość pacjentów rosła. Dawno skończyły się zapasy ziół przywiezionych z Polski, co prawda miałem nowe dostawy, ale musiałem poznać i miejscowe źródła. Na szczęście mieszkałem w Chicago, gdzie właścicielem trzech największych sklepów zielarskich byli Krystyna i Marcin Hencz, którzy udostępnili mi wszystkie swoje zioła i specyfiki zielarskie. A było w czym przebierać, zioła z Afryki, Azji, Australii, obu Ameryk oraz europejskie, w tym także polskie. Cały świat zielarski był do mojej dyspozycji, dosłownie zielarskie Eldorado.
Przyglądałem się mu z radością i zaciekawieniem, studiowałem każdy specyfik, a potem stosowałem w praktyce. Po latach już w Polsce, z radością odkrywam, że najcenniejsze z nich można dostać u nas w kraju. Moja praktyka ziołolecznicza i bioterapeutyczna spowodowała, że bytem znany już w całych Stanach. Zaczęły się wyjazdy do Nowego Jorku, Filadelfii, New Britan, San Francisco i innych mniej lub bardziej znanych miejscowości. Byłem tam zapraszany przez osoby prywatne oraz organizacje polonijne. Pomagam odzyskać zdrowie coraz większej ilości ludzi. Pracuję także nad sobą, spotykam się ze znanymi z osiągnięć w zakresie medycyny niekonwencjonalnej ludźmi. Uczą mnie swoich metod. Poznałem osobiście jednego z największych amerykańskich egzorcystów, wtedy już pana w wieku 70-ciu lat - Eugene Maurey. Odwiedził mnie w gabinecie jako pacjent, potem przesiedzieliśmy kilka godzin dyskutując nad metodami uzdrawiania, przez wiele miesięcy byłem stałym gościem na co środowych spotkaniach ezoterycznych, odbywających się w jego domu. Zapraszał tam najbardziej znane osoby z amerykańskiego świata paramedycznego, wiele z nich wspomina w swojej książce pt. "Egzorcyzm", która została przetłumaczona i wydana również w języku polskim. Osobiście pokazywał mi ją. tłumacząc niezrozumiałe kwestie, jeszcze wtedy gdy była na dysku komputerowym.
Dziwię się, że teraz w Polsce powstało wiele domorosłych, pożal się Boże, "egzorcystów", którym wydaje się, że po przeczytaniu książki Eugena mogą cokolwiek zrobić.
Odsyłam ich jeszcze do dwu książek egzorcysty Gabriele Amorth, traktującego ten sam temat, ale w odrębny sposób.
W naszych z E. Maurey rozmowach, pytałem go dlaczego w pewnych przypadkach branie ziół nie przynosi żadnych rezultatów, pomimo że, na podobne objawy u innych ludzi są bardzo skuteczne. Uśmiechał się i mówił: "Ty Adam, swoimi ziołami karmisz złe duchy". Potem tłumaczył, że energia ziół nie działa, bo przyczyna choroby jest poza materialna. Uczył mnie jak postępować, aby zioła były skuteczne, aby Zło nie przeszkodziło w uzdrowieniu. Pewnie z powyższych powodów wielu bioterapeutów nie rozumie dlaczego w pewnych przypadkach ich starania idą na marne? Już w Chicago poprowadziłem pierwszy kurs dla ludzi chcących pomagać sobie i innym. Kurs byt zorganizowany przez polsko-amerykańskie Towarzystwo Biocenotyczne, którego prezesem był Walter Trusiewicz. Na kursach przekazywałem całe swoje wieloletnie doświadczenie i wiedzę, co procentowało osiągnięciami moich uczniów na polu medycyny niekonwencjonalnej. Pod koniec roku 1989 wyjeżdżam na stałe do Kanady i tam rozpoczynam znowu działalność zielarza i bioterapeuty. Prowadzę kursy pod opieką proboszcza parafii Św. Teresy do której należałem. Coraz więcej Polaków zaczyna rozumieć jak korzystać z darów "Bożej apteki". Ponieważ sam przeszedłem wiele kursów, warsztatów i szkół medytacyjnych, uczę jak należy traktować tę dziedzinę wiedzy i jej oddziaływanie na siebie. Za najlepsze medytacje, po latach praktyk, uważam te które podaje w swojej książeczce "Sadhama" - czyli ścieżka do pana Boga - jezuita Anthony de Mello. W swojej praktyce zielarskiej nie opieram się tylko na swojej wiedzy, współpracuję między innymi z Tybetańskim Ośrodkiem Medycznym w Khara - Indie, skąd otrzymuję cenne informacje i specyfiki ziołowe.
W roku 1992 powstaje przy moim współudziale Polsko - Kanadyjskie Towarzystwo Radiestezji i Bioenergii, którego prezesem zostaje nieżyjący już, wspaniały człowiek Władysław Władyczański, zostaję jego honorowym zastępcą. Po wielu latach spędzonych poza Polską wracam do Ojczyzny. Ponieważ jestem również obywatelem kanadyjskim mogę podróżować bez ograniczeń. Daje mi to możliwość badania metod ludowego lecznictwa całego świata. Prowadzone przeze mnie kursy mają za zadanie poznać siebie i świat oraz wzajemne ich oddziaływania. W Toronto tradycją moich kursów było uczestniczenie w wielkich odbywających się co roku Targach Medycyny Niekonwencjonalnej, gdzie przyjeżdżali wystawcy z całego świata, aby zademonstrować swoje specyfiki czy też paranormalne umiejętności, różne metody leczenia, niezwykłe kryształy i wiedzę, która przetrwała tysiąclecia.
Na jednym z takich targów zobaczyłem rzecz niebywałą, Indianin wykonywał zabieg polegający na zapaleniu dziwnej świecy i zatkaniu nią ucha pacjenta, który spokojnie leżał aż świeca wypaliła się do pewnej długości. Zabieg ten zainteresował mnie tak bardzo, że postanowiłem skorzystać z niego. Z pewnymi obawami oddałem się w ręce terapeuty, zabieg był przyjemny a i skutek natychmiastowy, zniknęły początkowe objawy kataru, który miałem i tak jakby "odetkało mi uszy" - słyszałem lepiej.